Qui aime bien châtie bien
Plażowanie
zakończyliśmy około godziny szesnastej. Wszyscy udaliśmy się do jednej z małych
restauracji niedaleko plaży na obiad. Miło mi było spędzić czas z nowo
poznanymi kolegami, choć jeden z nich szczególnie zwracał moją uwagę. W
zasadzie sam mnie zagadywał, a ja nie musiałam nawet podtrzymywać rozmowy. Jego
niebieskie źrenice dodawały mu jedynie uroku, którego i tak mu nie brakowało.
Pożegnałyśmy
się z chłopakami, którzy odprowadzili nas pod nasz hotel. Miri wymieniła się
numerem telefonu z Sergi’m, który zaprosił nas na wieczór „pełen atrakcji”. Mon Dieu! Zwyczajne popołudnie z nimi,
było zdecydowaną atrakcją całego dnia, a oni żartowali, że stać ich na wiele
więcej.
Ciągle jednak
rozmyślałam o ojcu. Musiałam wreszcie zrobić krok w poszukiwaniach i zdecydowałam,
że zaraz po przebraniu się w coś wygodniejszego, zaczniemy przeszukiwania
Barcelony. Na sam początek próbowałyśmy znaleźć go przez Internet, ale kto w
dzisiejszych czasach nie ma jakiekolwiek konta na którymś z portali
społecznościowych? Wydawało mi się, że szukam igły w stogu siana i nie ma
najmniejszych szans na powodzenie.
Razem z Miri
wybrałyśmy się na ulicę, na której kiedyś mieszkał. Weszłyśmy do jednej z
narożnych knajp i podeszłyśmy do baru, gdzie zarządzał starszy mężczyzna.
Stwierdziłyśmy, że powinien orientować się kto mieszka w okolicy.
- ¡Hola! –
przywiałam się z nim i wymieniłam uśmiech. – Mam do Pana nietypowe pytanie.
Otóż szukam pewnego mężczyzny…
- Jesteście z
policji? – spojrzał na nas znad swoich obszernych okularów.
- Nie, skąd.
Szukam Santiago Matínez García. Ma około 45 lat, brunet, wysoki. Zna go Pan
może? – nie wyśmiał mnie, tak jak miałam wrażenie, że uczyni. Złapał się za
brodę i przyjrzał mi się uważnie.
- Santi?
Wydaje mi się, że skądś kojarzę to imię. Poczekajcie na chwilę… Oliver, chodź
tu na chwilę! – krzyknął w stronę zaplecza. Po chwili w drzwiach pojawił się
mężczyzna, który wyglądał na jego syna. – Powiedz, znasz jakiegoś Santiago?
- Kiedyś
mieszkał na tej ulicy. – wtrąciłam.
- Jasne, że
znam. Santiago Martínez? Ma mieszkanie w kamienicy obok, ale już dawno tu nie
mieszka. Kupił coś większego przy plaży. – blondyn spojrzał na ojca. – A czego
od niego chcecie?
- To znajomy
mojej mamy z czasów młodości. Chciałabym go poznać. Dużo mi o nim opowiadała. –
urozmaiciłam historyjkę na poczekaniu. – Czy ma Pan może jego numer telefonu?
- Nie mam. Ale
powinnaś go spotkać w jego klubie w centrum. Podejdź do „Ophélie” i zapytaj o niego.
- Ma klub? –
przyjrzałam mu się uważnie.
- O, tak.
Całkiem modny, prowadzi go od paru lat przy Placu św. Michała. Szybko go
znajdziecie, bo jest dobrze oznakowany.
- Dziękujemy
bardzo za pomoc. To dla mnie wiele znaczy. – ucałowałam starszego mężczyznę w
policzek, młodszemu podałam dłoń i razem z przyjaciółką opuściłyśmy knajpę.
- Myślisz, że to
dobry adres? – zwróciła się do mnie zaraz po wyjściu.
- Zdecydowanie
tak. Przecież moja mama nazywa się Ophélie, jak ten klub. Nie wierzę, że to
zwykły zbieg okoliczności.
Pełna nadziei
kierowałam się ulicą w stronę Placu św. Michała. Im byłam bliżej, tym serce
zaczynało mi coraz mocniej bić. Miri wciąż powtarzała, żebym nie nastawiała się
na niewiadomo co. Chciałam zachować trzeźwy umysł, ale kiedy serce zachowywało
się nierozsądnie, to nie potrafiłam racjonalnie myśleć.
Na miejscu
okazało się, że klub „Ophélie”
odwiedziłyśmy wczorajszego wieczora wraz z nowo poznanymi kolegami. Nie mogłam
uwierzyć, że już w pierwszym dniu wylądowałam w klubie potencjalnego ojca,
który prawdopodobnie był na wyciągnięcie mojej ręki. A mimo to nie miałam
pojęcia, że jest w pobliżu.
- Dzień dobry.
– zwróciłam się do przechodzącej przez pusty parkiet brunetki. – Szukam pana
Santiago.
- Santiago
Martínez García? – spojrzała na mnie podejrzliwie. – W jakiej sprawie?
- Prywatnie. –
odpowiedziałam.
- Pan Santiago
spotyka się dziś wyłącznie z kandydatami do pracy. Nie wspominał, że spodziewa
się dziś prywatnej wizyty.
- Bo
faktycznie jesteśmy zainteresowane pracą. – wtrąciła Miri, która do tej pory
rozglądała się po pustym klubie.
Brunetka
przewróciła teatralnie oczyma i kazała skierować się kręconymi schodami na
pierwsze piętro. Na miejscu zastałyśmy sporą kolejkę, która zdawało się, że nie
miała końca. Usiadłyśmy na krzesłach i czekałyśmy cierpliwie na naszą kolej.
- To chyba zły
pomysł. Chodźmy stąd. – złapałam przyjaciółkę za rękę, ale ta natychmiast mną
zawróciła.
- Nie wymigasz
się teraz. Już za późno. – usiadłam z powrotem na swoim miejscu. Nerwowo
stukałam palcami o stolik i spoglądałam co chwilę na zegarek, który jakby stał
w miejscu.
Rekrutacja
trwała długo i była męcząca. Gdybym faktycznie ubiegała się o pracę, to pewnie
już dawno bym zrezygnowała. Kiedy z biura wyszła ostatnia dziewczyna, serce
zaczęło mi bić jeszcze mocniej. Weszłyśmy razem z Miri do środka, ale za dość
dużym biurkiem nie zastałyśmy nikogo.
- Proszę zająć
miejsce. Za moment wracam. – usłyszałam głos mężczyzny, który przeglądał coś w
papierowej teczce tuż przy wielkim regale na różne dokumenty. Nie zdążyłam mu
się nawet dobrze przyjrzeć. Był wysoki i szczupły, tak jak opisywała go mama.
Kiedy wrócił i zajął miejsce naprzeciwko nas, mogłam wreszcie spojrzeć mu w
oczy. Były zielone, a jego włosy delikatnie się kręciły, co dodawało mu uroku.
- A więc
przyszłyście w sprawie pracy. – zaczął przeglądać jakieś dokumenty.
- Jestem
Charlotte de Bouville. – brunet przez moment wbił we mnie wzrok, by ponownie
zatopić się w papierach.
- Mireille
Luynes. – dopowiedziała przyjaciółka.
- Nie
jesteście stąd, prawda? – przez moment znów zwrócił na nas swoją uwagę.
- Jesteśmy z
Francji.
- Poproszę CV.
– spojrzałam na blondynkę, która zrobiła przerażoną minę. – Nie macie CV i
staracie się o pracę? Wybaczcie, ale nie mogę przyjąć was na piękne oczy.
- Chodzi o to,
że… - zawiesiłam na chwilę głos. – Nie jestem tu w sprawie pracy. – miałam
wrażenie, że łzy zaczną płynąć mi po policzkach, a język utkwi w gardle. –
Jestem córką Ophélie de Bouville. – mężczyzna podniósł swój wzrok znad biurka i
spojrzał na mnie uważnie. – Pamięta pan moją mamę? Była na wakacjach w Toulouse
w 1991 roku. Spotkała pana… - wyjęłam z torebki jej zdjęcie, które wykonane
było w te wakacje. Kiedy mężczyzna spojrzał na zdjęcie, zasłonił dłonią swoje
usta i ponownie mi się przyjrzał.
- I co w
związku z tym? Jest w Barcelonie?
- Nie, mama
została w Paryżu. Cela ne rime à rien…
- podniosłam się z miejsca, ale przyjaciółka złapała mnie za rękę. – Panie
Santiago, jest pan moim ojcem.
Mężczyzna
złapał powietrze i głośno wypuścił je ze swoich płuc.
- Proszę nie
robić sobie ze mnie żartów. Nie widziałem jej przeszło dwadzieścia lat. Mam
naprawdę teraz sporo na głowie. W kolejce czeka sporo ludzi. Wybaczcie, ale… -
podniósł się z miejsca. Napisałam szybko z drugiej strony zdjęcia mój numer
telefonu, tak na wszelki wypadek i pociągnęłam blondynkę do wyjścia.
Złapałam się
za oba policzki i próbowałam nie wybuchnąć głośnym płaczem. Nie tak to sobie
wszystko wyobrażałam. Czułam się wyproszona, jakbym była intruzem. Nie chciałam
tego wszystkiego załatwić w ten sposób, ale nie miałam wyjścia. Chciałam go
tylko poznać. I to chyba było dla niego zbyt wiele.
Miri
pociągnęła mnie do knajpy naprzeciwko i zamówiła wodę. Wyjęła z torebki paczkę
chusteczek i zaczęła poprawiać mój spływający makijaż.
- Nie przejmuj
się, Charlie. Wszystko jakoś się ułoży. – odebrała od kelnera szklankę i podała
mi ją pod nos. – Napij się, weź głęboki wdech i nie myśl więcej o tym bucu.
- Łatwo Ci
mówić. Nie miałam okazji z nim nawet porozmawiać, bo od razu mnie wyrzucił.
Przecież widziałam, że rozpoznał moją mamę na zdjęciu. Widziałaś jego minę? –
blondynka przytaknęła. – No, właśnie.
- I dodatku jego klub nazywa się tak samo jak
Twoja mama. Zrozum… - złapała mnie za rękę. – Jest w jeszcze większym szoku niż
Ty. Musi ochłonąć i wszystko przemyśleć. Zadzwoni do Ciebie prędzej czy
później. Dla niego to też nie jest łatwe. Dowiedział się o dorosłej córce, która
wywróciła jego doczesny świat do góry nogami. Dlatego też… - uśmiechnęła się
szeroko. - …idziemy dziś na domówkę do Sergi’ego. Musisz się zrelaksować i
zaszaleć.
- Nie mam
ochoty na kolejną imprezę. Idź sama, a ja posiedzę w hotelu i będę się użalać
nad sobą.
- Ani mi się
śni. – powiedziała od razu. – Pójdziesz ze mną i będziesz się świetnie bawić!
Nie było sensu
kłócić się o to z przyjaciółką. Miałam większe zmartwienia na głowie niż jakaś
impreza. Przytaknęłam jej po chwili, na co blondynka zareagowała bardzo
entuzjastycznie.
Wiedziałam
dobrze, że znajome naszych nowych kolegów spędzają po wiele godzin na
upiększaniu jeszcze bardziej swoich i tak pięknych facjat, dlatego też
postanowiłam się temu zbuntować. Założyłam krótkie dżinsowe spodenki i białą
koszulkę ¾ w żeglarskie pasy. Nie miałam zamiaru przyporządkowywać się
panującemu w Barcelonie dress-code, który dziewczyny ubierał w sukienki, czy
też inne wyzywające stroje, natomiast facetów w idealnie dopasowane koszule na
spinki. W Paryżu przywykłam do imprez o nieco innym oddźwięku i wcale nie
przejmowałam się strojem, który miałam założyć. Może dlatego, że obracałam się
raczej w artystycznym towarzystwie, gdzie każdy buntował się czemuś i swoim
strojem wyrażał swoje odzwierciedlenie.
Miri natomiast
idealnie wpasowała się w panujące klimaty. Założyła kwiecistą sukienkę i
skórzane sandały na koturnie. Widząc mój strój, otworzyła szeroko usta i
próbowała przebrać mnie na siłę w coś bardziej „kobiecego”. Pozostałam
nieugięta.
Po drodze
zakupiłyśmy dwie butelki słodkiego wina i przemierzałyśmy barcelońskie ulice z
szerokim uśmiechem na twarzy. Wreszcie udało mi się nie myśleć choć przez
chwilę o całym tym cyrku, który mnie otaczał. O Santiago, o mamie. Kiedy tylko
przekroczyłam próg domu Sergi’ego, wszystko to zostało za mną.
Gospodarz
powitał nas szerokim uśmiechem. Wyściskał nas jakbyśmy nie widzieli się
wcześniej i zaprosił do środka. Na kanapie w wielkim i pięknie urządzonym
salonie siedzieli kolejno: Álvaro, Marc, Alexis oraz Pedro. Brunet o nieziemsko
niebieskich oczach uniósł swoje kąciki ust do góry na mój widok i pomachał ręką
bym zajęła miejsce obok nich.
Uśmiechnęłam
się do niego i podążyłam za Sergi’m w kierunku kuchni. Dom chłopaka był
urządzony z pomocną ręką projektanta wnętrz. Widać było włożone serce i wiele,
wiele pieniędzy. Ale opłaciło się. Wszystko dopięte było na ostatni guzik i
naprawdę przyjemnie przebywało się w czymś tak pięknym.
- Naleję Wam
od razu winka, trzeba się trochę rozkręcić. – zaśmiał się i zaczął szukać
korkociągu w szufladach, które wypełnione były po brzegi najrozmaitszymi
przedmiotami.
- Nie
przyszłyśmy trochę za wcześnie? Jest nas garstka. – zauważyłam. Usiadłam na
krześle obok kuchennej wyspy i odebrałam od chłopaka lampkę wina. Rozejrzałam
się w poszukiwaniu blondynki, która podążyła w stronę salonu do śmiejących się
w najlepsze chłopaków.
- Wiesz jak to
jest na imprezach. Większość lubi się „modnie spóźnić” i w rezultacie
przychodzą godzinę po czasie. – stuknął się ze mną kieliszkiem i upił spory łyk
wina. – Dobre. Załatwiłaś już wszystkie sprawy, które miałaś załatwić?
- Nie chcę o
tym gadać. Kiedy gracie jakiś mecz? Gadałam z Miri i obie strasznie
chciałybyśmy zobaczyć was w akcji. – puściłam mu oczko.
- Za parę dni
gramy z reprezentacją U-22. Załatwię wam bilety.
- O czym się
tu plotkuje? – usłyszałam znajomy mi głos i po chwili poczułam cmoknięcie w
policzek, które sprawiło, że po moich plecach przeszedł przyjemny dreszcz.
- Nie cały
świat kręci się wokół Ciebie, Álvaro. – zaśmiał się Sergi.
- Nie? To
dostałem błędne informacje. – brunet zajął krzesło obok mnie i szeroko się do
mnie uśmiechnął. – Jak tam dzień?
- Większość
tego dnia spędziłam w waszym towarzystwie. Poza tym było bardzo… intensywnie. –
podniósł do góry brwi, na co zareagowałam chichotem.
- Dzień
jeszcze się nie skończył.
Sergi
uzupełnił mój pusty kieliszek winem i zaprosił do salonu do reszty gości. Z
biegiem czasu zjawiało się coraz to więcej ludzi i w rezultacie, koło
dwudziestej pierwszej dom był wypełniony był nieznajomymi. Bawiłam się z Miri
do piosenek Ricky Martin’a które o dziwo były motywem przewodnim całej imprezy.
Zerkałam na
Álvaro, który pochłonięty był rozmową o jakimś arcyważnym meczu, który odbył
się w zeszłym tygodniu. Miał ten swój szeroki uśmiech na twarzy i błyszczące
oczy, które dodawały mi uroku. Jego nienaganny strój dodawał mu szyku, a
kilkudniowy zarost, trochę buntu. Miał w sobie „to coś”, co przyciągało mnie do
niego. Mimo, że byłam zajęta tańcem, ciągle zwracałam uwagę na to gdzie się
znajduje.
Koło północy
poczułam zmęczenie. Wynikało ono bowiem nie tyle z wysiłku, który włożyłam w
taniec, ale z wykończenia psychicznego. Dzisiejszy dzień należał do
prawdopodobnie najbardziej stresujących w całym moim życiu. Odważyłam się
wreszcie odnaleźć Santiago, który nie zapałał sympatią od pierwszego wejrzenia.
Analizowałam całe zajście od podszewki i pewnie zabrałabym się do tego w inny
sposób. Inaczej bym to rozegrała. Nie wparowałabym do jego klubu i nie podała
się za kolejną dziewczynę starającą się o pracę. Byłabym delikatniejsza. Ale
łatwo mi było ochrzaniać się w myślach. Czasu nie mogłam zmienić, a dalsze
rozmyślanie o tym nie miało żadnego sensu.
- Czemu jesteś
taka smutna? – niebieskooki zajął miejsce na kanapie obok mnie. – Chcesz się
stąd wyrwać?
- Co Ci chodzi
po głowie? – spojrzałam na niego podejrzliwie. Złapał mnie mocno za rękę i
pociągnął w kierunku krętych schodów, które prowadziły na piętro. Nie
zamierzałam dać tak łatwo za wygraną i kiedy tylko znaleźliśmy się na górze,
wyrwałam się z jego uścisku. – Co jest grane? – spytałam ponownie.
- Zagramy w
rozbieranego ping ponga. – zaśmiałam się na jego słowa, ale kiedy zaprowadził
mnie o pomieszczenia, w którym znajdował się stół do gry, całkowicie zmieniłam
minę. – Mówię poważnie. Przyda Ci się trochę zabawy, a nic tak nie motywuje do
gry jak możliwość paradowania w samej bieliźnie przed kimś zupełnie obcym.
- Zwariowałeś?
– odebrałam od niego rakietkę do gry i zajęłam miejsce za stołem. Zastanawiałam
się czy już miałam mu opowiedzieć o swoim mistrzostwu w grze w ping ponga w
gimnazjum, czy ta informacja mogła chwilę poczekać. Postawiłam na to drugie,
ponieważ chciałam zobaczyć jak to sam określił: „paraduje w bieliźnie przed
kimś obcym”.
Co prawda nie
grałam dawno, ale czułam się dostatecznie zmotywowana. Z początku próbowałam
wmówić mu, że moje wygrane sety były czystym przypadkiem i to szczęście
początkującego. Kiedy jednak uderzyłam rakietką w piłkę tak, że o mało nie
wbiła się w stół, wyczuł co jest grane.
- To nie fair.
– zdjął kolejnego buta, który jako fant wylądował na stercie, tuż obok mojego
kolczyka, jego drugiego buta i zegarka.
- Co w tym
jest nie fair? – spojrzałam na niego zalotnie.
- Grasz
zawodowo. Oszukałaś mnie. – po kolejnym przegranym secie, zdjął skarpetę i
rzucił ją na bok.
- Sam chciałeś
w to grać. Nie wykręcaj się teraz. – zagadał mnie i straciłam piłkę, ale
zdjęłam drugiego kolczyka, a miałam jeszcze parę bransoletek, zegarek i innych
dupereli, które miały mi służyć za fanty, nim pozbędę się jakiegokolwiek
ubrania.
Álvaro miał
minę obrażonego czterolatka, a kiedy stracił koszulę całkowicie wymiękł. Miał
nade mną jednak przewagę, ponieważ przez jego nagi tors nie mogłam skupić się
na grze. Odbijałam piłkę jakbym naprawdę po raz pierwszy grała w ping ponga i
straciłam kolejno: oba trampki, stopki, zegarek i jedną z bransoletek. Musiałam
jednak wziąć się w garść i po chwili pozbawiłam mojego towarzysza spodni. Mój
szeroki uśmiech działał na nerwy chłopakowi, który próbował wszystkiego by
wygrać.
Ostatecznie,
kiedy miał pozbyć się bokserek, rzucił rakietką i ostentacyjnie oznajmił, że
się poddaje. Klasnęłam głośno w ręce i z triumfującą miną zeszłam na dół do
reszty. Wytłumaczyłam pospiesznie przyjaciółce moją nieobecność przez ostatnie
dwie godziny i oparłam się o jej ramię, które dodało mi stabilizacji. Mimo, że
byłam pod wpływem alkoholu to udało mi się ograć bruneta i pozbawić się prawie
całego jego przyodziania. Oczywiście gdyby sytuacja była odwrotna, to nie
miałabym wyjścia i pewnie zmusiłby mnie to zdjęcia swojej bielizny. Ja jednak byłam
honorowa i potrafiłam nie dokopać leżącemu. Heureux
au jeu, malheureux en amour – kto ma szczęście w grze, nie ma szczęścia w
miłości. Chciałam, żeby nie tak było w moim przypadku.
Hej! Przepraszam za długą nieobecność. Wszystko było spowodowane wyjazdem, brakiem dostępu do internetu, wypadkiem i szpitalem. Wybaczcie za błędy, ale chciałam coś dodać i tak już wyszło. Mam nadzieję, że choć trochę się Wam podoba!
Dodajcie się do obserwujących, bądź podajcie w komentarzu swoje blogi, byście byli na bieżąco. Pozdrawiam :-)
aaaahahahhahaha, to jest zdecydowanie mój ulubiony rozdział, zajebiste! Rozbierany ping pong? to jest to! Mógł zdjąć te bokserki *___* no nic, czekam na kolejny i zapraszam do siebie na 8 rozdział na tu-me-ayudas.blogspot.com ;*
OdpowiedzUsuńMógł mógł, ale wtedy nie byłoby tak.. tajemniczo w kolejnych rozdziałach :D
UsuńMiri ma stuprocentową rację i Charlie nie powinna przejmować się pierwszym, dość nieudanym spotkaniem z ojcem. Prawdę powiedziawszy nie spodziewałam się, że przebiegnie ono lepiej. Trzeba postawić się na jego miejscu. Czym innym poza szokiem mógł zareagować widząc w swoim gabinecie dorosłą dziewczynę oznajmiającą mu, że jest jego córką? Nic dziwnego, że najpierw przyszło wyparcie, dopiero później zaczął lączyć pewne fakty. Samo zobaczenie zdjęcie jego dawnej miłości zapewne wyzwoliło w nim zakurzone wspomnienia. Teraz należy dać mu nieco czasu na ułożenie wszystkiego w głowie. W końcu nazwał swój klub jej imieniem, to o czymś świadczy moim zdaniem. Santiago nadal o niej pamięta i chce w ten sposób podtrzymać niknące wspomnienia. Mam nadzieję, że odezwie się do córki po niedługim czasie, bo takie czekanie będzie dla niej z pewnością niezwykle męczące.
OdpowiedzUsuńAlvaro. Ach i och. Cieszę się, że zauważył zły humor Charlie i że starał się jej w jakiś sposób pomóc.Faktycznie zależy mu na niej. Nie chodzi mu o zaciągnięcie jej do łóżka, bo takich ma z pewnością na pęczki. Charlie jest inna, nie stara się wpasować w narzucone odgórnie zasady, niemal z nich kpi, za wszelką cenę starając się pozostać sobą. To mu z pewnością imponuje i w pewien sposób nakręca, bo faceci uwielbiają dziewczyny, które trzeba zdobywać. Pomysł rozbieranego ping-ponga z pewnością lepiej wyglądał w jego głowie, no, ale skąd, biedny, mógł wiedzieć, że trafił na profesjonalistkę? Haha, mogę sobie tylko wyobrazić tą zbolałą minę obrażonego dzieciaka. Jestem pewna, że w jakiś sposób będzie próbował się odegrać.
Pozdrawiam :*
Twoje komentarze zawsze idealnie odzwierciedlają moje myśli :-) Pozdrawiam :*
UsuńOjej co sie stało, że byłaś w szpitalu ? :( mam nadzieje, ze nie stało się nic poważnego. A rozdział super ! Charlie po raz pierwszy zobaczyła swojego prawdziwego tatę, bo nie powiem, że poznała, ale trzeba dać mu czas żeby oswoil sie z informacją ze ma dorosła córkę i wydaje mi sie, ze moze okazać sie bardzo dobrym ojcem ;) hihi a Àlvaro jak zwykle mega czarujący :3 pozdrawiam, życzę powrotu do zdrowia i czekam na next ! ♥♥♥
OdpowiedzUsuńWypadek, ale już wszystko ok :-)
Usuń