17 sierpnia 2014

Chapter 3


Qui aime bien châtie bien



Plażowanie zakończyliśmy około godziny szesnastej. Wszyscy udaliśmy się do jednej z małych restauracji niedaleko plaży na obiad. Miło mi było spędzić czas z nowo poznanymi kolegami, choć jeden z nich szczególnie zwracał moją uwagę. W zasadzie sam mnie zagadywał, a ja nie musiałam nawet podtrzymywać rozmowy. Jego niebieskie źrenice dodawały mu jedynie uroku, którego i tak mu nie brakowało.
Pożegnałyśmy się z chłopakami, którzy odprowadzili nas pod nasz hotel. Miri wymieniła się numerem telefonu z Sergi’m, który zaprosił nas na wieczór „pełen atrakcji”. Mon Dieu! Zwyczajne popołudnie z nimi, było zdecydowaną atrakcją całego dnia, a oni żartowali, że stać ich na wiele więcej.
Ciągle jednak rozmyślałam o ojcu. Musiałam wreszcie zrobić krok w poszukiwaniach i zdecydowałam, że zaraz po przebraniu się w coś wygodniejszego, zaczniemy przeszukiwania Barcelony. Na sam początek próbowałyśmy znaleźć go przez Internet, ale kto w dzisiejszych czasach nie ma jakiekolwiek konta na którymś z portali społecznościowych? Wydawało mi się, że szukam igły w stogu siana i nie ma najmniejszych szans na powodzenie.
Razem z Miri wybrałyśmy się na ulicę, na której kiedyś mieszkał. Weszłyśmy do jednej z narożnych knajp i podeszłyśmy do baru, gdzie zarządzał starszy mężczyzna. Stwierdziłyśmy, że powinien orientować się kto mieszka w okolicy.

- ¡Hola! – przywiałam się z nim i wymieniłam uśmiech. – Mam do Pana nietypowe pytanie. Otóż szukam pewnego mężczyzny…
- Jesteście z policji? – spojrzał na nas znad swoich obszernych okularów.
- Nie, skąd. Szukam Santiago Matínez García. Ma około 45 lat, brunet, wysoki. Zna go Pan może? – nie wyśmiał mnie, tak jak miałam wrażenie, że uczyni. Złapał się za brodę i przyjrzał mi się uważnie.
- Santi? Wydaje mi się, że skądś kojarzę to imię. Poczekajcie na chwilę… Oliver, chodź tu na chwilę! – krzyknął w stronę zaplecza. Po chwili w drzwiach pojawił się mężczyzna, który wyglądał na jego syna. – Powiedz, znasz jakiegoś Santiago?
- Kiedyś mieszkał na tej ulicy. – wtrąciłam.
- Jasne, że znam. Santiago Martínez? Ma mieszkanie w kamienicy obok, ale już dawno tu nie mieszka. Kupił coś większego przy plaży. – blondyn spojrzał na ojca. – A czego od niego chcecie?
- To znajomy mojej mamy z czasów młodości. Chciałabym go poznać. Dużo mi o nim opowiadała. – urozmaiciłam historyjkę na poczekaniu. – Czy ma Pan może jego numer telefonu?
- Nie mam. Ale powinnaś go spotkać w jego klubie w centrum. Podejdź do „Ophélie” i zapytaj o niego.
- Ma klub? – przyjrzałam mu się uważnie.
- O, tak. Całkiem modny, prowadzi go od paru lat przy Placu św. Michała. Szybko go znajdziecie, bo jest dobrze oznakowany.
- Dziękujemy bardzo za pomoc. To dla mnie wiele znaczy. – ucałowałam starszego mężczyznę w policzek, młodszemu podałam dłoń i razem z przyjaciółką opuściłyśmy knajpę.
- Myślisz, że to dobry adres? – zwróciła się do mnie zaraz po wyjściu.
- Zdecydowanie tak. Przecież moja mama nazywa się Ophélie, jak ten klub. Nie wierzę, że to zwykły zbieg okoliczności.
Pełna nadziei kierowałam się ulicą w stronę Placu św. Michała. Im byłam bliżej, tym serce zaczynało mi coraz mocniej bić. Miri wciąż powtarzała, żebym nie nastawiała się na niewiadomo co. Chciałam zachować trzeźwy umysł, ale kiedy serce zachowywało się nierozsądnie, to nie potrafiłam racjonalnie myśleć.
Na miejscu okazało się, że klub „Ophélie” odwiedziłyśmy wczorajszego wieczora wraz z nowo poznanymi kolegami. Nie mogłam uwierzyć, że już w pierwszym dniu wylądowałam w klubie potencjalnego ojca, który prawdopodobnie był na wyciągnięcie mojej ręki. A mimo to nie miałam pojęcia, że jest w pobliżu.
- Dzień dobry. – zwróciłam się do przechodzącej przez pusty parkiet brunetki. – Szukam pana Santiago.
- Santiago Martínez García? – spojrzała na mnie podejrzliwie. – W jakiej sprawie?
- Prywatnie. – odpowiedziałam.
- Pan Santiago spotyka się dziś wyłącznie z kandydatami do pracy. Nie wspominał, że spodziewa się dziś prywatnej wizyty.
- Bo faktycznie jesteśmy zainteresowane pracą. – wtrąciła Miri, która do tej pory rozglądała się po pustym klubie.
Brunetka przewróciła teatralnie oczyma i kazała skierować się kręconymi schodami na pierwsze piętro. Na miejscu zastałyśmy sporą kolejkę, która zdawało się, że nie miała końca. Usiadłyśmy na krzesłach i czekałyśmy cierpliwie na naszą kolej.
- To chyba zły pomysł. Chodźmy stąd. – złapałam przyjaciółkę za rękę, ale ta natychmiast mną zawróciła.
- Nie wymigasz się teraz. Już za późno. – usiadłam z powrotem na swoim miejscu. Nerwowo stukałam palcami o stolik i spoglądałam co chwilę na zegarek, który jakby stał w miejscu.
Rekrutacja trwała długo i była męcząca. Gdybym faktycznie ubiegała się o pracę, to pewnie już dawno bym zrezygnowała. Kiedy z biura wyszła ostatnia dziewczyna, serce zaczęło mi bić jeszcze mocniej. Weszłyśmy razem z Miri do środka, ale za dość dużym biurkiem nie zastałyśmy nikogo.
- Proszę zająć miejsce. Za moment wracam. – usłyszałam głos mężczyzny, który przeglądał coś w papierowej teczce tuż przy wielkim regale na różne dokumenty. Nie zdążyłam mu się nawet dobrze przyjrzeć. Był wysoki i szczupły, tak jak opisywała go mama. Kiedy wrócił i zajął miejsce naprzeciwko nas, mogłam wreszcie spojrzeć mu w oczy. Były zielone, a jego włosy delikatnie się kręciły, co dodawało mu uroku.
- A więc przyszłyście w sprawie pracy. – zaczął przeglądać jakieś dokumenty.
- Jestem Charlotte de Bouville. – brunet przez moment wbił we mnie wzrok, by ponownie zatopić się w papierach.
- Mireille Luynes. – dopowiedziała przyjaciółka.
- Nie jesteście stąd, prawda? – przez moment znów zwrócił na nas swoją uwagę.
- Jesteśmy z Francji.
- Poproszę CV. – spojrzałam na blondynkę, która zrobiła przerażoną minę. – Nie macie CV i staracie się o pracę? Wybaczcie, ale nie mogę przyjąć was na piękne oczy.
- Chodzi o to, że… - zawiesiłam na chwilę głos. – Nie jestem tu w sprawie pracy. – miałam wrażenie, że łzy zaczną płynąć mi po policzkach, a język utkwi w gardle. – Jestem córką Ophélie de Bouville. – mężczyzna podniósł swój wzrok znad biurka i spojrzał na mnie uważnie. – Pamięta pan moją mamę? Była na wakacjach w Toulouse w 1991 roku. Spotkała pana… - wyjęłam z torebki jej zdjęcie, które wykonane było w te wakacje. Kiedy mężczyzna spojrzał na zdjęcie, zasłonił dłonią swoje usta i ponownie mi się przyjrzał.
- I co w związku z tym? Jest w Barcelonie?
- Nie, mama została w Paryżu. Cela ne rime à rien… - podniosłam się z miejsca, ale przyjaciółka złapała mnie za rękę. – Panie Santiago, jest pan moim ojcem.
Mężczyzna złapał powietrze i głośno wypuścił je ze swoich płuc.
- Proszę nie robić sobie ze mnie żartów. Nie widziałem jej przeszło dwadzieścia lat. Mam naprawdę teraz sporo na głowie. W kolejce czeka sporo ludzi. Wybaczcie, ale… - podniósł się z miejsca. Napisałam szybko z drugiej strony zdjęcia mój numer telefonu, tak na wszelki wypadek i pociągnęłam blondynkę do wyjścia.
Złapałam się za oba policzki i próbowałam nie wybuchnąć głośnym płaczem. Nie tak to sobie wszystko wyobrażałam. Czułam się wyproszona, jakbym była intruzem. Nie chciałam tego wszystkiego załatwić w ten sposób, ale nie miałam wyjścia. Chciałam go tylko poznać. I to chyba było dla niego zbyt wiele.
Miri pociągnęła mnie do knajpy naprzeciwko i zamówiła wodę. Wyjęła z torebki paczkę chusteczek i zaczęła poprawiać mój spływający makijaż.
- Nie przejmuj się, Charlie. Wszystko jakoś się ułoży. – odebrała od kelnera szklankę i podała mi ją pod nos. – Napij się, weź głęboki wdech i nie myśl więcej o tym bucu.
- Łatwo Ci mówić. Nie miałam okazji z nim nawet porozmawiać, bo od razu mnie wyrzucił. Przecież widziałam, że rozpoznał moją mamę na zdjęciu. Widziałaś jego minę? – blondynka przytaknęła. – No, właśnie.
- I  dodatku jego klub nazywa się tak samo jak Twoja mama. Zrozum… - złapała mnie za rękę. – Jest w jeszcze większym szoku niż Ty. Musi ochłonąć i wszystko przemyśleć. Zadzwoni do Ciebie prędzej czy później. Dla niego to też nie jest łatwe. Dowiedział się o dorosłej córce, która wywróciła jego doczesny świat do góry nogami. Dlatego też… - uśmiechnęła się szeroko. - …idziemy dziś na domówkę do Sergi’ego. Musisz się zrelaksować i zaszaleć.
- Nie mam ochoty na kolejną imprezę. Idź sama, a ja posiedzę w hotelu i będę się użalać nad sobą.
- Ani mi się śni. – powiedziała od razu. – Pójdziesz ze mną i będziesz się świetnie bawić!
Nie było sensu kłócić się o to z przyjaciółką. Miałam większe zmartwienia na głowie niż jakaś impreza. Przytaknęłam jej po chwili, na co blondynka zareagowała bardzo entuzjastycznie.
Wiedziałam dobrze, że znajome naszych nowych kolegów spędzają po wiele godzin na upiększaniu jeszcze bardziej swoich i tak pięknych facjat, dlatego też postanowiłam się temu zbuntować. Założyłam krótkie dżinsowe spodenki i białą koszulkę ¾ w żeglarskie pasy. Nie miałam zamiaru przyporządkowywać się panującemu w Barcelonie dress-code, który dziewczyny ubierał w sukienki, czy też inne wyzywające stroje, natomiast facetów w idealnie dopasowane koszule na spinki. W Paryżu przywykłam do imprez o nieco innym oddźwięku i wcale nie przejmowałam się strojem, który miałam założyć. Może dlatego, że obracałam się raczej w artystycznym towarzystwie, gdzie każdy buntował się czemuś i swoim strojem wyrażał swoje odzwierciedlenie.
Miri natomiast idealnie wpasowała się w panujące klimaty. Założyła kwiecistą sukienkę i skórzane sandały na koturnie. Widząc mój strój, otworzyła szeroko usta i próbowała przebrać mnie na siłę w coś bardziej „kobiecego”. Pozostałam nieugięta.
Po drodze zakupiłyśmy dwie butelki słodkiego wina i przemierzałyśmy barcelońskie ulice z szerokim uśmiechem na twarzy. Wreszcie udało mi się nie myśleć choć przez chwilę o całym tym cyrku, który mnie otaczał. O Santiago, o mamie. Kiedy tylko przekroczyłam próg domu Sergi’ego, wszystko to zostało za mną.
Gospodarz powitał nas szerokim uśmiechem. Wyściskał nas jakbyśmy nie widzieli się wcześniej i zaprosił do środka. Na kanapie w wielkim i pięknie urządzonym salonie siedzieli kolejno: Álvaro, Marc, Alexis oraz Pedro. Brunet o nieziemsko niebieskich oczach uniósł swoje kąciki ust do góry na mój widok i pomachał ręką bym zajęła miejsce obok nich.
Uśmiechnęłam się do niego i podążyłam za Sergi’m w kierunku kuchni. Dom chłopaka był urządzony z pomocną ręką projektanta wnętrz. Widać było włożone serce i wiele, wiele pieniędzy. Ale opłaciło się. Wszystko dopięte było na ostatni guzik i naprawdę przyjemnie przebywało się w czymś tak pięknym.
- Naleję Wam od razu winka, trzeba się trochę rozkręcić. – zaśmiał się i zaczął szukać korkociągu w szufladach, które wypełnione były po brzegi najrozmaitszymi przedmiotami.
- Nie przyszłyśmy trochę za wcześnie? Jest nas garstka. – zauważyłam. Usiadłam na krześle obok kuchennej wyspy i odebrałam od chłopaka lampkę wina. Rozejrzałam się w poszukiwaniu blondynki, która podążyła w stronę salonu do śmiejących się w najlepsze chłopaków.
- Wiesz jak to jest na imprezach. Większość lubi się „modnie spóźnić” i w rezultacie przychodzą godzinę po czasie. – stuknął się ze mną kieliszkiem i upił spory łyk wina. – Dobre. Załatwiłaś już wszystkie sprawy, które miałaś załatwić?
- Nie chcę o tym gadać. Kiedy gracie jakiś mecz? Gadałam z Miri i obie strasznie chciałybyśmy zobaczyć was w akcji. – puściłam mu oczko.
- Za parę dni gramy z reprezentacją U-22. Załatwię wam bilety.
- O czym się tu plotkuje? – usłyszałam znajomy mi głos i po chwili poczułam cmoknięcie w policzek, które sprawiło, że po moich plecach przeszedł przyjemny dreszcz.
- Nie cały świat kręci się wokół Ciebie, Álvaro. – zaśmiał się Sergi.
- Nie? To dostałem błędne informacje. – brunet zajął krzesło obok mnie i szeroko się do mnie uśmiechnął. – Jak tam dzień?
- Większość tego dnia spędziłam w waszym towarzystwie. Poza tym było bardzo… intensywnie. – podniósł do góry brwi, na co zareagowałam chichotem.
- Dzień jeszcze się nie skończył.
Sergi uzupełnił mój pusty kieliszek winem i zaprosił do salonu do reszty gości. Z biegiem czasu zjawiało się coraz to więcej ludzi i w rezultacie, koło dwudziestej pierwszej dom był wypełniony był nieznajomymi. Bawiłam się z Miri do piosenek Ricky Martin’a które o dziwo były motywem przewodnim całej imprezy.
Zerkałam na Álvaro, który pochłonięty był rozmową o jakimś arcyważnym meczu, który odbył się w zeszłym tygodniu. Miał ten swój szeroki uśmiech na twarzy i błyszczące oczy, które dodawały mi uroku. Jego nienaganny strój dodawał mu szyku, a kilkudniowy zarost, trochę buntu. Miał w sobie „to coś”, co przyciągało mnie do niego. Mimo, że byłam zajęta tańcem, ciągle zwracałam uwagę na to gdzie się znajduje.
Koło północy poczułam zmęczenie. Wynikało ono bowiem nie tyle z wysiłku, który włożyłam w taniec, ale z wykończenia psychicznego. Dzisiejszy dzień należał do prawdopodobnie najbardziej stresujących w całym moim życiu. Odważyłam się wreszcie odnaleźć Santiago, który nie zapałał sympatią od pierwszego wejrzenia. Analizowałam całe zajście od podszewki i pewnie zabrałabym się do tego w inny sposób. Inaczej bym to rozegrała. Nie wparowałabym do jego klubu i nie podała się za kolejną dziewczynę starającą się o pracę. Byłabym delikatniejsza. Ale łatwo mi było ochrzaniać się w myślach. Czasu nie mogłam zmienić, a dalsze rozmyślanie o tym nie miało żadnego sensu.
- Czemu jesteś taka smutna? – niebieskooki zajął miejsce na kanapie obok mnie. – Chcesz się stąd wyrwać?
- Co Ci chodzi po głowie? – spojrzałam na niego podejrzliwie. Złapał mnie mocno za rękę i pociągnął w kierunku krętych schodów, które prowadziły na piętro. Nie zamierzałam dać tak łatwo za wygraną i kiedy tylko znaleźliśmy się na górze, wyrwałam się z jego uścisku. – Co jest grane? – spytałam ponownie.
- Zagramy w rozbieranego ping ponga. – zaśmiałam się na jego słowa, ale kiedy zaprowadził mnie o pomieszczenia, w którym znajdował się stół do gry, całkowicie zmieniłam minę. – Mówię poważnie. Przyda Ci się trochę zabawy, a nic tak nie motywuje do gry jak możliwość paradowania w samej bieliźnie przed kimś zupełnie obcym.
- Zwariowałeś? – odebrałam od niego rakietkę do gry i zajęłam miejsce za stołem. Zastanawiałam się czy już miałam mu opowiedzieć o swoim mistrzostwu w grze w ping ponga w gimnazjum, czy ta informacja mogła chwilę poczekać. Postawiłam na to drugie, ponieważ chciałam zobaczyć jak to sam określił: „paraduje w bieliźnie przed kimś obcym”.
Co prawda nie grałam dawno, ale czułam się dostatecznie zmotywowana. Z początku próbowałam wmówić mu, że moje wygrane sety były czystym przypadkiem i to szczęście początkującego. Kiedy jednak uderzyłam rakietką w piłkę tak, że o mało nie wbiła się w stół, wyczuł co jest grane.
- To nie fair. – zdjął kolejnego buta, który jako fant wylądował na stercie, tuż obok mojego kolczyka, jego drugiego buta i zegarka.
- Co w tym jest nie fair? – spojrzałam na niego zalotnie.
- Grasz zawodowo. Oszukałaś mnie. – po kolejnym przegranym secie, zdjął skarpetę i rzucił ją na bok.
- Sam chciałeś w to grać. Nie wykręcaj się teraz. – zagadał mnie i straciłam piłkę, ale zdjęłam drugiego kolczyka, a miałam jeszcze parę bransoletek, zegarek i innych dupereli, które miały mi służyć za fanty, nim pozbędę się jakiegokolwiek ubrania.
Álvaro miał minę obrażonego czterolatka, a kiedy stracił koszulę całkowicie wymiękł. Miał nade mną jednak przewagę, ponieważ przez jego nagi tors nie mogłam skupić się na grze. Odbijałam piłkę jakbym naprawdę po raz pierwszy grała w ping ponga i straciłam kolejno: oba trampki, stopki, zegarek i jedną z bransoletek. Musiałam jednak wziąć się w garść i po chwili pozbawiłam mojego towarzysza spodni. Mój szeroki uśmiech działał na nerwy chłopakowi, który próbował wszystkiego by wygrać.
Ostatecznie, kiedy miał pozbyć się bokserek, rzucił rakietką i ostentacyjnie oznajmił, że się poddaje. Klasnęłam głośno w ręce i z triumfującą miną zeszłam na dół do reszty. Wytłumaczyłam pospiesznie przyjaciółce moją nieobecność przez ostatnie dwie godziny i oparłam się o jej ramię, które dodało mi stabilizacji. Mimo, że byłam pod wpływem alkoholu to udało mi się ograć bruneta i pozbawić się prawie całego jego przyodziania. Oczywiście gdyby sytuacja była odwrotna, to nie miałabym wyjścia i pewnie zmusiłby mnie to zdjęcia swojej bielizny. Ja jednak byłam honorowa i potrafiłam nie dokopać leżącemu. Heureux au jeu, malheureux en amour – kto ma szczęście w grze, nie ma szczęścia w miłości. Chciałam, żeby nie tak było w moim przypadku.


Hej! Przepraszam za długą nieobecność. Wszystko było spowodowane wyjazdem, brakiem dostępu do internetu, wypadkiem i szpitalem. Wybaczcie za błędy, ale chciałam coś dodać i tak już wyszło. Mam nadzieję, że choć trochę się Wam podoba!
Dodajcie się do obserwujących, bądź podajcie w komentarzu swoje blogi, byście byli na bieżąco. Pozdrawiam :-)

6 komentarzy:

  1. aaaahahahhahaha, to jest zdecydowanie mój ulubiony rozdział, zajebiste! Rozbierany ping pong? to jest to! Mógł zdjąć te bokserki *___* no nic, czekam na kolejny i zapraszam do siebie na 8 rozdział na tu-me-ayudas.blogspot.com ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mógł mógł, ale wtedy nie byłoby tak.. tajemniczo w kolejnych rozdziałach :D

      Usuń
  2. Miri ma stuprocentową rację i Charlie nie powinna przejmować się pierwszym, dość nieudanym spotkaniem z ojcem. Prawdę powiedziawszy nie spodziewałam się, że przebiegnie ono lepiej. Trzeba postawić się na jego miejscu. Czym innym poza szokiem mógł zareagować widząc w swoim gabinecie dorosłą dziewczynę oznajmiającą mu, że jest jego córką? Nic dziwnego, że najpierw przyszło wyparcie, dopiero później zaczął lączyć pewne fakty. Samo zobaczenie zdjęcie jego dawnej miłości zapewne wyzwoliło w nim zakurzone wspomnienia. Teraz należy dać mu nieco czasu na ułożenie wszystkiego w głowie. W końcu nazwał swój klub jej imieniem, to o czymś świadczy moim zdaniem. Santiago nadal o niej pamięta i chce w ten sposób podtrzymać niknące wspomnienia. Mam nadzieję, że odezwie się do córki po niedługim czasie, bo takie czekanie będzie dla niej z pewnością niezwykle męczące.
    Alvaro. Ach i och. Cieszę się, że zauważył zły humor Charlie i że starał się jej w jakiś sposób pomóc.Faktycznie zależy mu na niej. Nie chodzi mu o zaciągnięcie jej do łóżka, bo takich ma z pewnością na pęczki. Charlie jest inna, nie stara się wpasować w narzucone odgórnie zasady, niemal z nich kpi, za wszelką cenę starając się pozostać sobą. To mu z pewnością imponuje i w pewien sposób nakręca, bo faceci uwielbiają dziewczyny, które trzeba zdobywać. Pomysł rozbieranego ping-ponga z pewnością lepiej wyglądał w jego głowie, no, ale skąd, biedny, mógł wiedzieć, że trafił na profesjonalistkę? Haha, mogę sobie tylko wyobrazić tą zbolałą minę obrażonego dzieciaka. Jestem pewna, że w jakiś sposób będzie próbował się odegrać.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje komentarze zawsze idealnie odzwierciedlają moje myśli :-) Pozdrawiam :*

      Usuń
  3. Ojej co sie stało, że byłaś w szpitalu ? :( mam nadzieje, ze nie stało się nic poważnego. A rozdział super ! Charlie po raz pierwszy zobaczyła swojego prawdziwego tatę, bo nie powiem, że poznała, ale trzeba dać mu czas żeby oswoil sie z informacją ze ma dorosła córkę i wydaje mi sie, ze moze okazać sie bardzo dobrym ojcem ;) hihi a Àlvaro jak zwykle mega czarujący :3 pozdrawiam, życzę powrotu do zdrowia i czekam na next ! ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń

************************************************************

************************************************************